sobota, 10 sierpnia 2013

Post numer dwa czyli wewnętrzna siłownia i praca z emocjami.

Dużo łatwiej pisze się pierwsze posty niż drugie. Bo jak zacząć drugiego posta? Nie można się już przedstawić, nie można pisać o czym to by się chciało napisać. Dupa blada;) Ale spróbuję i tak:)

Dziś, ze względu na emocje, które nie dają mi spokoju postanowiłam napisać właśnie o nich.

Ja już pisałam wcześniej - trochę się u mnie w życiu działo ostatnio. Nie było łatwo. I to jest super delikatne określenie - zdecydowanie bardziej adekwatnymi byłyby tutaj słowa z kategorii: niecenzuralne jak ch..j!

2 miesiące temu zakończył się mój kilkuletni związek, taki w który włożyłam tonę serca i pracy. Zakończył się, chociaż kończył się tak naprawdę już dosyć długo, i nie ma już po nim śladu. Co, nie ukrywam, jest dla mnie wciąż dziwne, nie do końca zrozumiałe i trudne.
Dziwnym jest dla mnie to, że człowiek, który był moim najbliższym przyjacielem, takim "moim człowiekiem" na tym świecie nagle staje się tylko "kimś kogo kiedyś znałam" parafrazując Gotye. Uczę się tego wszystkiego, trawię i przetwarzam. I każdego dnia rozumiem, wiem i akceptuję coraz więcej. I w końcu uczę się na błędach. Już wiem czego chcę a czego nie chcę, w tym też od tej drugiej osoby. Już wiem w jakich kwestiach warto iść na kompromis, a w jakich zdecydowanie nie byłabym w stanie.

A przede wszystkim: dziękuję za to co było! Za to czego mnie ten związek nauczył! Za błędy, które popełniłam i za te, których udało mi się nie popełnić!



Każdego dnia, powolutku składam się od nowa w całość, bo związek mnie trochę "porozpadał", ale naprawdę i serio czuję, że:

Takie mega proste przesłanie, ale w jakimś stopniu rozczuliło mnie prawdziwością:)

Są dni takie jak dzisiaj, że jest mi trochę gorzej w mojej samotni, bo w mojej głowie wciąż trwa walka dobrych myśli z tymi toksycznymi. I walczę, walczę  i wygrywam:)

I o tym też będzie dzisiejszy post - o WEWNĘTRZNEJ SIŁOWNI. Małym pokoju w mojej głowie, który - jeśli tylko zechcę - pomoże mi utrzymać pewien stan - stan szczęśliwej mnie;)

W tej wewnętrznej siłowni pracuję nad mięśniami silnej woli, optymizmu, opanowania, dobroci:)

Im częściej nad nimi pracuję, im częściej mój umysł rzuca mi wyzwania tym mięśnie stają się silniejsze. Za każdym razem kiedy w mojej głowie odzywa się głos leniwca, który spokojnym tonem mówi mi, żebym dziś odpuściła ćwiczenia, zjadła czekoladę - caaaałą, albo popłakała i poużalała się nad sobą w kącie pokoju - mam szansę ponapinać swoje mięśnie silnej woli - i nie ukrywam: cieszę się z tych chwil, bo wiem że tylko wyzwania są w stanie zmotywować mnie do konkretnej pracy nad sobą. Dziękuję Ci więc leniwcu;)


Ale ale..żeby nie było dziś tylko o wnętrzu-wnętrzu;)

Dziś już kolejny dzień ćwiczeń z fajną amerykańską trenerką Jillian Michaels:) Bardzo podoba mi się jej podejście do ćwiczeń, to jak motywuje i nie oszczędza;) Lubię też to jak pot spływa mi po twarzy kiedy z nią ćwiczę. Serio!

A tu Jillian w całej swej małej, ale za to ostrej postaci;)



Ze względu na przyspieszenie trochę procesu odchudzanie/wyrzeźbienie mięśni robię sobie po treningu koktajl z dodatkową porcją białka - i od razu zaznaczam, nie jest to takie białko jak dla pakerów - jest to wegańskie surowe białko z brązowego ryżu, ekologiczne, więc zwyczajnie lepsze niż te serwatkowe koszmarki dostępne w Polsce:)

Moje nazywa się SunWarrior Raw Protein i ma w porcji 15 gramów białka (co jest stosunkowo małą ilością, ale mnie wystarcza w zupełności:)

W dzisiejszym potreningowym koktajlu znalazły się następujące smakowitości;) - siemię lniane, borówki, jagody, jarmuż, czarne porzeczki, brzoskwinie, mleko migdałowe i woda.

Koktajl, obok wartości zdrowotnych, był też kosmicznie smaczny♥

Wyglądał tak:)


Dziś był też dzień motywacji i przypominania sobie, że jeśli przez lata zaniedbywałam swoje ciało to w miesiąc go nie odzyskam;) A czasem niestety o tym zapominam. I niecierpliwie się jak cholera, bo chcę już, natychmiast!

Biorę wtedy głęboki oddech, przypominam sobie dlaczego weszłam na tę ścieżkę, przypominam sobie wszystkie negatywne uczucia jakie mną targały i wtedy wiem, że już nigdy przenigdy nie chcę się tak czuć! Chcę się zmienić, chcę być zmianą!


I ja tak właśnie miewam od czasu do czasu - zapominam o tym, aby spojrzeć ile kilometrów już za mną, zamartwiam się za to tym, ile jeszcze przede mną!

Ale każdego kolejnego dnia kiedy dbam o siebie uczę się na nowo patrzeć ile niesamowitych rzeczy udało mi się już dokonać! Jaka jestem niesamowicie silna i ile jeszcze przede mną:)

I to chyba wszystko na dzisiaj:)

Dobrej nocy tym, którzy tu wpadają:)

4 komentarze:

  1. Powodzenia w dążeniu do celów! Twoje słowa ,,chcę być zmianąo" mnie urzekły ponieważ to jest dokładnie to co aktualnie siedzi również w mojej głowie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ślad na moim blogu! Dopiero drugi post, a komuś chciało się czytać, ha! Mega mnie to cieszy:)

      Teraz nawet na pulpicie mam wielkimi literami napisane: CHCĘ BYĆ ZMIANĄ! I dotyczy to tylu aspektów mojego życia, że aż trudno je zliczyć:)

      Kiedy zaczyna się takie nowe świeże życie to zmiany same przychodzą, czasem trzeba ja tylko szturchnąć i wprawić w ruch:)

      Trzymam więc i za Ciebie kciuki:)

      Wpadaj i zdawaj relację, Zmiano:)

      Usuń
  2. Ale fajny blog! gratulacje, ze juz dwa miesiace po rozstaniu stoisz na nogach. mi zajelo to pol roku w tym naprawde kilka miesiecy w trybie zombie i... wcale nie wien czy jestem mojemu partnerowi taka wdzieczna haha. w kazdym razie na pewno wiem.wiecej o sobie. trzymaj sie mocno, regeneruj sie, dzialaj. buuuziaki

    BB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Bello:)

      Dzięki. A z tym staniem na nogach bywa różnie, ale obowiązki dnia codziennego wymuszają na mnie trzymanie się w garści. Będąc jeszcze w związku uważałam się za słabeusza, taką wiotką pańcię co to sama nie da rady.
      Mój związek zakończył się na 3 dni przed naszą rocznicą, kilka dni po utracie przeze mnie pracy, w trakcie najcięższej sesji na uczelni jaką kiedykolwiek miałam. Pierwszy tydzień fizycznie byłam przekonana, że umrę. Że jak już uda mi się jakimś cudem zasnąć to trochę po cichu liczyłam na to, że się nie obudzę. Nie jestem dumna z tych myśli, ale były wtedy częścią mnie. Wiedziałam też, że nie mogę pozwolić sobie na olanie wszystkiego, nie mogę pozwolić sobie na kolejną porażkę - poprosiłam więc wszystkich mi bliskich o kopanie mnie w tyłek, o pomoc w nauce i inne takie. I przetrwałam! I to pokazało mi jaka jestem SIIIIILLLLLNNAAA! Nie pamiętam, abym kiedykolwiek w życiu tak świadomie to czuła:)

      Heh, żem się rozpisała po całości;) Nie wiem w sumie czy na temat;P

      Ale...Bello, też się trzymaj! Do przeczytania!

      Buziaki,
      Wer

      Usuń